Oba kluby razem spadały z Ekstraklasy w sezonie 2019/2020. Oba kluby kolejne rozgrywki zaczęły koncertowo, by w pewnym momencie się zaciąć i ostatecznie przegrać awans do elity w barażach. Oba kluby bardzo chciały odgryźć się wreszcie w trwającej kampanii, ale przeżywają swoje problemy i na razie tracą spory dystans do czołowej dwójki I ligi. Trudno oprzeć się wrażeniu, że losy żółto-niebieskich i ,,rodowitych” w ostatnich latach splatają się niczym wyszywanka haftu na koszuli. Jednak by w dalszym ciągu realnie myśleć o pogoni za Widzewem i Koroną, podopieczni Dariusza Marca muszą przy al. Unii Lubelskiej oderwać się od swojego towarzysza niedoli, zdystansować go i odbić się ku górze stawki. W niedzielę o 12:40 Łódzki Klub Sportowy podejmuje na własnym boisku Arkę.
ŁKS-u nie zbawił Wojciech Stawowy, nie zbawił go też Ireneusz Mamrot. Misję zbudowania ekipy zdolnej do powrotu do elity przed nowymi rozgrywkami powierzono więc Kibu Vicuni. Cel był bowiem jeden i nikt przy al. Unii nie wyobrażał sobie innego scenariusza niż ponowny meldunek w najwyższej polskiej lidze. Z tego powodu w Łodzi nie doszło do transferów powodujących rewolucję w pierwszej jedenastce – w porównaniu do minionych rozgrywek w podstawowym składzie biało-czerwono-białych pojawili się jedynie bramkarz Marek Kozioł i boczny obrońca Bartosz Szeliga. Ten ostatni sezon rozpoczynał na lewej flance defensywy, a linię obronną tworzyli razem z nim Mateusz Bąkowicz, Maciej Dąbrowski i Adam Marciniak. W ubiegłych kolejkach Szeliga występuje już na prawej stronie bloku defensywnego, a oprócz niego miejsce w składzie zachował jedynie Dąbrowski. Linię obrony w ostatnich tygodniach uzupełniają Oskar Koprowski i Adrian Klimczak. Z kolei Marciniak w międzyczasie był rzucany między środkiem defensywy a lewymi rejonami. Już ta rotacja w tyłach pokazuje skalę braku stabilności w składzie łodzian. Bliżej bramki przeciwnika ta zmienność jest jeszcze bardziej szalona. Vicuna stawia na ofensywne ustawienie 4-3-3, w którym musi wyselekcjonować po trzech zawodników do pomocy i ataku. O powtarzalności wyborów Hiszpana nie ma mowy. W drugiej linii Maksymilian Rozwandowicz, Jakub Tosik, Mikkel Rygaard, Antonio Dominguez i Michał Trąbka zmieniają się jak deklaracje polityków, a w napadzie to samo dzieje się z Pirulo, Maciejem Wolskim (kiedy trzeba, to zagra i na prawej obronie), Piotrem Janczukowiczem, Maciejem Radaszkiewiczem, Piotrem Gryszkiewiczem, Ricardinho, Javi Moreno, Kelechukwu Ibe-Torti i Stipe Juriciem. Element zaskoczenia dla rywala? Z pewnością, choć póki co łodzianie najbardziej zaskakują sami siebie. W lidze idzie im topornie – potrafili co prawda wygrać mecze z Miedzią Legnica czy Sandecją, ale porażki na własnym boisku z Resovią (0:3) i Zagłębiem Sosnowiec (0:1) musiały być dla kibiców ,,rodowitych” tak bolesne, jak dla gdyńskich fanów kłująca okazała się klęska ze Skrą Częstochowa. W efekcie ŁKS plasuje się dopiero na 8. miejscu w tabeli i traci osiem oczek do strefy awansu (choć ma jeszcze w zanadrzu mecz zaległy). W jego meczach gołym okiem widać oczywiste efekty uboczne dużej rotacji personalnej – potężne odstępy między formacjami, brak zgrania piłkarzy grających blisko siebie, katastrofalne błędy indywidualne w obronie. Piłkarzom z al. Unii z pewnością nie pomaga też niestabilna sytuacja finansowa klubu – w ostatnich tygodniach kilku graczy chciało z tego powodu rozwiązać umowy z ŁKS-em, a takie incydenty poważnie zaburzają koncentrację na murawie. Tymczasem trener Vicuna znajduje się w podobnej sytuacji, co Paulo Sousa w reprezentacji Polski – chce nauczyć swoją drużynę grać w piłkę i kontrolować wydarzenia boiskowe umiejętnym operowaniem futbolówką, a jednocześnie sprawić, by czuła ona swobodę, posiadając piłkę przy nodze. Pytanie, czy ma wykonawców, by móc tak się bawić. Na razie hiszpański szkoleniowiec uporczywie ich poszukuje i stąd ciągłe testowanie nowych rozwiązań. Pewne rzeczy się jednak nie zmieniają, nawet biorąc pod uwagę poprzedni sezon – najważniejszą postacią Łódzkiego Klubu Sportowego wciąż jest Pirulo. Hiszpański napastnik w tych rozgrywkach strzelił już 4 gole i zanotował 5 asyst, bez niego ofensywa ,,rycerzy wiosny” traci połowę wartości. W roli reżysera gry nadal najlepiej spisuje się Michał Trąbka, który jak na razie trzykrotnie asystował kolegom. Do wyróżniających się ludzi należy również grający na lewej obronie Adrian Klimczak. Pojedynki byłego zawodnika Arki z Olafem Kobackim powinny stanowić dodatkowy smaczek niedzielnej rywalizacji, zapowiadają się elektryzująco. Kluczem do zatrzymania łodzian z perspektywy Arkowców będzie oczywiście wyłączenie z gry Pirulo i Trąbki, reszta jakoś się ułoży. Wątpliwe z kolei, by przeciwko żółto-niebieskim zaprezentował się Adam Marciniak. Były kapitan gdynian był zamieszany w kilka straconych bramek w pierwszej fazie sezonu i ostatnio stracił miejsce na placu gry. W ostatnim spotkaniu ŁKS-u po raz pierwszy po poważnej kontuzji na boisku pojawił się Samu Corral – trzeba być gotowym na to, że hiszpański atakujący tym razem dostanie od szkoleniowca więcej niż 10 minut. Tym bardziej, że w środę strzelił dwa gole w III-ligowych rezerwach.
ŁKS gra futbol nieuporządkowany i gdyby Arka przystępowała do niedzielnego pojedynku z tej pozycji, w której znajdowała się po zwycięstwach z Puszczą, Bełchatowem i Jastrzębiem, śmiało można byłoby nazwać ją faworytem tej konfrontacji. Starcie z Koroną sprawiło jednak, że w takie nazewnictwo nie pójdziemy. W zderzeniu z dobrze zorganizowanymi kielczanami żółto-niebiescy ruszali się jak muchy w smole, brakowało im tempa i niesztampowości. Przywrócenie dynamiki będzie podstawowym warunkiem koniecznym do wywiezienia z Łodzi trzech punktów. Nie można sobie pozwolić na grę na stojąco, nie można sobie pozwolić na sztywne nogi. Niezbędne jest odnalezienie zwinności tancerzy, ofensywne czilowanie bomby zluzowanie ruchów, umiejętne wykorzystanie siły Karola Czubaka, sprytu Macieja Rosołka, inteligencji Huberta Adamczyka i energii Olafa Kobackiego. Nikt w szeregach gdynian nie pauzuje za kartki, choć wciąż zagrożeni taką przerwą są Arkadiusz Kasperkiewicz i Martin Dobrotka. Arkowcy mają korzystny bilans spotkań z biało-czerwono-białymi, pozytywnie wspominają też poprzednią delegację do miasta włókniarzy – po golach Rosołka i Marcusa da Silvy wygrali przy al. Unii 2:1. Powtórka mile widziana – po porażce Korony z Widzewem jest szansa na odrobienie trzech punktów do kielczan.
ŁKS i Arka od dwóch lat idą niemal tym samym torem. Najwyższy czas zmienić szyny na zwrotnicy, siebie katapultować dwa oczka za strefę bezpośredniego awansu, a ,,rodowitych” zakopać w środku tabeli. W końcu szczytem aspiracji żółto-niebieskich nie jest funkcjonowanie na tym samym poziomie, co łodzianie, a awans do Ekstraklasy. Gdynianie potrzebują meczu, który ich zbuduje, podniesie mental, pozwoli uwierzyć w swoje możliwości. Muszą znaleźć spektakularne zwycięstwo, do którego w dalszej fazie rozgrywek będą mogli wracać we własnej świadomości. Niedzielna potyczka przy al. Unii posiada charakter i otoczkę dużego spotkania, więc okazja do podniesienia psychiki jest wyborna. Jeśli Arka ma uzyskać promocję do elity, nie może w tej lidze się nikogo bać. Musi być pewna siebie, konkretna, świadoma, jakościowa, pewna siebie. Idąca stabilnym krokiem od miasta do miasta – po awans i basta. To nasz, to nasz święty klub, nasz MZKS, MZKS!