Chodząca niszczarka Waldemara Fornalika przyjeżdża do Gdyni w jasnym celu – awansować do finału Pucharu Polski. W Gliwicach nikt nie przyjmuje do siebie możliwości, by brązowi medaliści poprzedniego sezonu Ekstraklasy nie znaleźli się w meczu decydującym o trofeum. Tymczasem naprzeciwko niebiesko-czerwonych stanie drużyna pucharowa, specjaliści od rozgrywek Pucharu Tysiąca Drużyn, którzy nie mają nic do stracenia. Gdynianie z pewnością tanio skóry nie sprzedadzą – zwłaszcza, że to dla nich mecz sezonu. Piłkarze Dariusza Marca zdecydowanie nie są faworytem pierwszego półfinału, ale… może w tym właśnie należy upatrywać ich atutu. W środę o 17:30 Arka w najważniejszym spotkaniu od spadku z Ekstraklasy podejmuje Piasta Gliwice i staje przed szansą na trzeci finał w przeciągu pięciu lat.
Zawodnicy z ul. Okrzei zaczęli ten sezon fatalnie. Być może w wyniku łączenia ligi z rywalizacją w europejskich pucharach, a być może z innych przyczyn – faktem jest jednak, że w pierwszych siedmiu kolejkach Ekstraklasy Piast wysupłał zaledwie jeden punkcik i zamykał tabelę. Natomiast gdy nieco bardziej złośliwi upatrywali w podopiecznych Waldemara Fornalika kandydata do spadku, maszyna byłego selekcjonera ruszyła z kopyta. Z następnych szesnastu meczów gliwiczanie przegrali tylko jeden, na własnym boisku ulegając Warcie Poznań 0:1. W efekcie są już na 5. miejscu w tabeli ze stratą zaledwie trzech punktów do pozycji gwarantującej ponowienie europejskiej przygody. Ale liczby śląskiego zespołu są jeszcze bardziej poruszające w innym aspekcie – pochylmy się na chwilę nad kwestią potyczek wyjazdowych Piasta Gliwice. Otóż w delegacji ostatni raz niebiesko-czerwoni polegli… 17 października na boisku Cracovii (0:1). To było 172 dni temu! W tym czasie poza Stadionem Miejskim przy ul. Okrzei (wliczając Puchar Polski) zanotowali 7 zwycięstw i 4 remisy. Ich droga do półfinału Pucharu Tysiąca Drużyn także wiodła jedynie przez obce boiska. Piast odprawiał kolejno Resovię (4:0), Stal Mielec (1:1, 4:3 w rzutach karnych), Pogoń Szczecin (2:1) i Legię Warszawa (2:1). Misja wyeliminowania gliwiczan jawi się więc dla Arkowców teoretycznie jak mission impossible. Od wznowienia rozgrywek po przerwie zimowej goście środowej rywalizacji legitymują się bilansem 8 zwycięstw, 2 remisów i 1 porażki. Waldemar Fornalik stworzył na Śląsku maszynę właściwie bez słabych punktów, a sumienną pracą tydzień po tygodniu wzniósł tę ekipę na poziom znacznie przekraczający przeciętność. Piast stanowi czołowy klub w skali kraju, a jego silne strony można wymieniać jednym tchem – poukładanie taktyczne, szybkość rozegrania, dokładność i precyzja, stałe fragmenty gry, a przede wszystkim defensywa (czwarta w Ekstraklasie). Znakiem wielkiej jakości jest bramkarz Frantisek Plach, a linia obrony Martin Konczkowski – Tomas Huk – Jakub Czerwiński – Gustaw Jakub Holubek doskonale zna swoje wzajemne nawyki, a co za tym idzie, potrafi sobie ratować skórę nawet w bardzo trudnych sytuacjach. W systemie 4-2-3-1, który preferuje szkoleniowiec gości środowego pojedynku, istotną rolę odgrywa też para defensywnych pomocników w osobach Patryka Sokołowskiego i Tomasza Jodłowca. Przy omawianiu schematów ofensywnych niebiesko-czerwonych w zasadzie moglibyśmy zacząć i skończyć na jednym nazwisku – mowa tu oczywiście o reprezentancie agencji Kołakowski Football Menagement Jakubie Świerczoku. Gdyby obrońcom Arki udało się przestawić piekielnie silnego fizycznie autora 9 goli i 2 asyst w tym sezonie Ekstraklasy (a także bramki w Pucharze Polski przy Łazienkowskiej), nagle zadanie wyeliminowania całego zespołu z Górnego Śląska stałoby się dużo prostsze. Za plecami lidera ataku Piasta operują Gerard Badia, Dominik Steczyk, Arkadiusz Pyrka, Kristopher Vida czy Michał Chrapek, który przy ul. Okrzei stał się piłkarzem bardziej kreatywnym niż w dotychczasowej przygodzie z piłką. Dobór zawodników towarzyszących Świerczokowi zależy jednak w wyraźnym stopniu od przeciwnika, z którym ma zmierzyć się ekipa Fornalika. Podsumowując – Piast jest bez wątpienia najsilniejszą drużyną, z jaką w tym sezonie powalczy Arka, zespołem niezwykle zdyscyplinowanym i konsekwentnym na obcych boiskach, ale żadna seria nie trwa wiecznie i również gliwiczanom musi zdarzyć się dzień, w którym przestaną wracać z wyjazdów w roli triumfatorów.
Tyle, że ten dzień musi jednocześnie okazać się dniem konia Arkowców. Przy ul. Edukacji w Tychach żółto-niebieskim nie dopisało szczęście (choć prościej byłoby napisać, że po prostu skuteczność) i zamiast z trzema punktami, wracali nad morze bez żadnej zdobyczy. Te wydarzenia trzeba zostawić już daleko za sobą. Mamy nadzieję, że gdynianie pracują nad efektywnością i wykańczaniem akcji, bo w środę okazji pod bramką Placha na pewno nie będą mieli tyle, ile w Wielki Czwartek. Dariusz Marzec przyznał na konferencji przedmeczowej, że poprawia się sytuacja kadrowa w drużynie. Być może na ławkę rezerwowych załapie się po raz pierwszy Jan Hosek. Na pewno w pierwszym składzie zobaczymy między słupkami Kacpra Krzepisza, dla którego będzie to najważniejsze 90 minut (a może więcej) w dotychczasowej karierze. Liczymy, że wzniesie się na wyżyny swoich (bardzo dużych przecież) możliwości. W kadrze żółto-niebieskich zabraknie z kolei Luisa Valcarce, bo Hiszpan w dwóch wiosennych pojedynkach pucharowych oglądał żółte kartki, co eliminuje go z walki o finał. Kolejną okoliczność utrudniającą Arkowcom zadanie jest wyznaczenie na arbitra rywalizacji Bartosza Frankowskiego, a więc sędziego wyjątkowo krzywo prowadzącego dotychczasowe spotkania gdynian. Jednak w przeszłości Arka już wielokrotnie udowadniała, że im więcej przeszkód przed nią stoi, tym mocniej potrafi się zmobilizować. W środę trzeba zaryzykować wszystkim, co posiadamy. Zagrać uważnie z tyłu i z ułańską fantazją z przodu. Nie mamy nic do stracenia. Piłkarze Dariusza Marca muszą rozegrać perfekcyjne spotkanie, wystrzec się błędów niemal całkowicie… ale wszystko jest możliwe. Przed finałem z Lechem Poznań w 2017 r. też nikt nie stawiał na drużynę Leszka Ojrzyńskiego, a mimo tego wydarła ona trofeum. Niech w batalii z Piastem Arkowcy mają przed oczami tamto popołudnie w Warszawie. Gra idzie o niebagatelną stawkę. Jeśli historia lubi się powtarzać… to ma piękną okazję do uczynienia tego – przed żółto-niebieskimi szansa na przywołanie scenariusza z 1979 r., gdy w Lublinie Arka sięgnęła po pierwsze trofeum w swojej historii. W 2021 r. gdynianie mogą znów walczyć o najwyższe laury w tym mieście, a ich przeciwnikiem znów może być drużyna z Krakowa – choć tym razem nie Wisła, a zaprzyjaźniona Cracovia.
Wszystko albo nic. Wóz albo przewóz. No risk, no fun. Arka w środę stanie przed szansą dokonania historycznego czynu i zapisania na swoim koncie kolejnego w ostatnich latach wielkiego sukcesu. Trzeba rzucić wszystkie siły na walkę z Piastem, zapomnieć o wszystkich okolicznościach sprzyjających i niesprzyjających. Zagrać tak, jak jeszcze nigdy gdynianie nie grali. Zaskoczyć wszystkich dookoła, a w decydującym momencie zachować zimną krew. Czy to w ogóle jest wykonalne? Oczywiście, że tak. Bez walki się nie poddamy, kroczymy naprzód z podniesioną głową. Jesteśmy Arka Gdynia!