Czterokrotny mistrz Polski vs. dwukrotny zwycięzca Pucharu Polski. Zdobywca siedmiu krajowych trofeów vs. zdobywca czterech. 35 sezonów w Ekstraklasie vs. 16 kampanii w elicie. W niedzielę na stadionie przy al. Piłsudskiego w Łodzi dojdzie do szlagierowego starcia wielkich firm – zwłaszcza jak na warunki obecnej I ligi. Podopieczni Ireneusza Mamrota wygrali cztery z ostatnich pięciu meczów i są na dobrej drodze do ponownego odzyskania rytmu charakterystycznego dla drużyny rywalizującej o najwyższe cele. Jednak by utrzymać odpowiednie tempo w tej walce, muszą wrócić do Gdyni ze zdobyczą punktową. W niedzielę o 12:40 Arka gra na wyjeździe z Widzewem Łódź.
Marka najbliższego rywala żółto-niebieskich, oparta na historii i sukcesach, niewątpliwie jest bezdyskusyjna. Jednak jego powrót na szczyt po upadku klubu przed pięcioma laty idzie dość topornie. W tym sezonie łodzianie są beniaminkiem I ligi, do której wczołgali się po wielkich męczarniach. Jeszcze po 22. kolejce poprzednich rozgrywek wszystko szło zgodnie z planem – Widzew dość wyraźnie prowadził na trzecim poziomie rozgrywkowym – natomiast od tamtego momentu zespół z al. Piłsudskiego wygrał do końca kampanii już tylko trzy mecze. Promocję na zaplecze Ekstraklasy ostatecznie RTS wyszarpał lepszym bilansem bramek od GKS-u Katowice. Mimo tak fatalnego stylu, w którym łodzianie dostali się do I ligi, z miejsca zaczęli jednak być traktowani jak jej faworyt. Jak wytłumaczyć ten paradoks? Po pierwsze, doszło do zmiany trenera – Marcina Kaczmarka zastąpił Enkeleid Dobi, który robił dobrą robotę w Górniku Polkowice, lubi kłaść nacisk na taktykę i dyscyplinę, a docelowo stara się ze swoimi drużynami grać ofensywnie. Po drugie, Widzew ma najwyższy budżet w stawce. Po trzecie, przeprowadził obiecujące transfery – do Łodzi trafili młodzi i utalentowani Miłosz Mleczko, Karol Czubak, Patryk Mucha czy Merveille Fundambu i wiedzący chyba wszystko o rzeczywistości I ligi Dominik Kun, a po rocznym pobycie w Radomiaku wrócił też Mateusz Michalski. No ale też po czwarte, trzeba powiedzieć, że czterokrotny mistrz Polski to chyba najbardziej przehypowany medialnie team w całej osiemnastce ekip walczących na drugim poziomie rozgrywkowym. Co zrobiła rzeczywistość z mocarstwowymi prognozami dotyczącymi Widzewa? 1:4 z Radomiakiem, 0:3 z Chrobrym, 0:2 w derbach z ŁKS-em – no cóż, nie była łaskawa dla podopiecznych Dobiego. Po łomocie w pierwszych trzech spotkaniach, łodzianie pomalutku zaczęli jednak kierować się ku właściwym torom. Na ten moment plasują się na 11. miejscu w tabeli i gonią jej górną połowę, więc jest pewien postęp w porównaniu z fatalnym początkiem. Tyle tylko, że wciąż wygrali jedynie cztery spośród trzynastu meczów, co jest rezultatem słabym (w trzech spośród tych pojedynków grali na własnym boisku). A ostatnio znów forma łodzian oscyluje wokół dolnej osi wykresu ich dyspozycji. Z poprzednich sześciu potyczek (wliczając Puchar Polski) wygrali tylko jedną, i to z bardzo słabą Resovią. Tydzień temu w Niecieczy zagrali najgorszy mecz w sezonie, a w środowym pucharowym starciu z Legią Warszawa było niewiele lepiej, chociaż Dobi po meczu stwierdził, że na tle mistrza Polski wyglądali bardzo dobrze i byli dla niego równorzędnym rywalem. Widzewiacy dysponują słabą ofensywą – my w Gdyni widzimy ilość marnowanych sytuacji i kręcimy nosem na 23 gole Arki w tym sezonie, ale kibice gospodarzy niedzielnych zawodów od startu ligi cieszyli się zaledwie 10-krotnie. Mimo wszystko posiadają gęsty środek pola – z Mateuszem Możdżeniem, Bartłomiejem Poczobutem i Patrykiem Muchą – który będzie ciężki do zdominowania. Sprawą oczywistą jest też fakt, że trzeba przypilnować Marcina Robaka, który w tym sezonie strzelił póki co 5 goli, ale jeśli zostawi mu się kilka metrów wolnej przestrzeni w polu karnym, to mimo 38 lat na karku (urodziny będzie świętował dokładnie w dniu meczu z Arką i mamy nadzieję, że nie sprawi sobie prezentu w rywalizacji z gdynianami), urodzony w Legnicy napastnik wciąż pozostaje typem egzekutora. Ogromny potencjał ma Merveille Fundambu. 21-letni Kongijczyk potrafi zagrać nieschematycznie, błyskotliwie, wręcz fantazyjnie, ale też jest w opór nierówny w swoich występach. Przeciwko Arce Enkeleid Dobi nie będzie mógł na pewno skorzystać z kontuzjowanych Petara Mikulicia, Filipa Bechta i Przemysława Kity, a Karol Czubak nie jest gotowy do gry w pełnym wymiarze czasowym. Przed spotkaniem z Legią wykryto covid u Mateusza Michalskiego, który został odizolowany od drużyny, a na prawym skrzydle zastąpi go w niedzielę Dominik Kun. Siłą Widzewa jest szybka zmiana formacji i zwinne przechodzenie z defensywy do ofensywy, ale łodzianie nie do końca robią użytek z tych atutów, bo na koniec i tak pchają się w pole karne przeciwnika środkowym korytarzem. Z kolei w defensywie ich bolączką są błędy indywidualne. Reasumując – Widzew, mimo całej otoczki medialnej skupionej dookoła klubu i sporych aspiracji, jak najbardziej jest do ogrania. Tym bardziej, że RTS będzie pozbawiony wsparcia trybun, które do momentu zaostrzenia obostrzeń były dla niego dwunastym zawodnikiem. Zmęczenie dodatkowym występem przeciwko Legii w środku tygodnia również może zrobić swoje. A dodatkowo w czwartkowy wieczór gruchnęła informacja, że prezes Martyna Pajączek wraz z końcem roku odejdzie z klubu, co też nie wpłynie pozytywnie na porządek w strukturach organizacyjnych przy al. Piłsudskiego. Widzewowi idzie jak po grudzie i wypadałoby to wykorzystać.
A co tam słychać przed szlagierem w Arce? Jak to nawijał Łona & Webber, ,,widzisz, u nas generalnie jest spoko, bo robimy swoje i na ogół trafia to dokądś”. Piłkarzy Mamrota na razie wykonywanie w ciszy swojej roboty doprowadziło do 4. lokaty w tabeli z perspektywą kolejnych skoków przy zwycięstwie w Łodzi, bo Górnik Łęczna gra w tej serii gier z ŁKS-em i ktoś straci punkty (ten mecz w piątek o 17:40, zapowiedź powstawała w czwartek – przyp. Kowboj). Taki scenariusz jest prawdopodobny. Tym bardziej, że poprawia się sytuacja kadrowa żółto-niebieskich. Od dłuższego czasu nikt nie pauzował za kartki (chociaż zagrożeni przymusową przerwą są Bartosz Kwiecień, Adam Danch i Adam Marciniak). W sobotę w Rzeszowie nastąpił powrót króla Adama Dei do pierwszej jedenastki gdynian, a w kolejce czekają następni – na niedzielę powinni być już gotowi Artur Siemaszko, Arkadiusz Kasperkiewicz i Kamil Mazek, do zdrowia swoim tempem wraca Marcus da Silva. Gdyby wszyscy ci zawodnicy w swoich ponownych występach w składzie zaprezentowali się tak, jak Deja przy ul. Hetmańskiej… no nie mielibyśmy nic przeciwko. Starcie przy al. Piłsudskiego będzie ponadto szczególne dla dwóch piłkarzy Arki. Rafał Wolsztyński do Gdyni trafił właśnie z Widzewa, a z klubem z Łodzi żegnał się bardzo wylewnie, w pozytywnej atmosferze. Po drugiej stronie barykady stoi z kolei Adam Marciniak – kapitan żółto-niebieskich jest w końcu wychowankiem ŁKS-u, ukształtowanym piłkarsko przy al. Unii Lubelskiej. Ostatnie mecze między Arką a RTS-em miały miejsce w sezonie 2014/2015 na poziomie I ligi. Przy ul. Olimpijskiej górą byli łodzianie, którzy wygrali 2:1 po golu Adama Dudy w ostatniej minucie (co ciekawe, pierwszą bramkę w pierwszym zespole zdobył w tym spotkaniu Michał Nalepa). Widzewiacy spadli w tamtym sezonie z hukiem, wygrywając przez cały rok tylko cztery razy, dlatego porażka była wtedy dla Arkowców pewną ujmą na honorze. Minimalnie lepiej było w rundzie rewanżowej w Byczynie, gdzie swoje mecze rozgrywał czterokrotny mistrz Polski. Zakończyło się bezbramkowym remisem. Gdynian prowadził wtedy już Grzegorz Niciński, który w kolejnym sezonie miał wprowadzić ich do Ekstraklasy. Łodzian – dzisiejszy szkoleniowiec ŁKS-u Wojciech Stawowy.
Wizyta na terenie Czerwonej Armii w teorii będzie dla Arki największym wyzwaniem od meczu z ŁKS-em. W praktyce – od potyczki z GKS-em Bełchatów. Mamy jednak nadzieję, że pozbawiony dopingu swoich kibiców Widzew okaże się bezzębny, Morze Czerwone przy al. Piłsudskiego rozstąpi się przed Arkowcami, a oni przejdą przez nie suchą stopą. Biblijne przebycie morza przez Izraelitów było integralnym wydarzeniem współtworzącym historię zbawienia. Jeżeli żółto-niebiescy wrócą z Łodzi z trzema punktami, również będzie to kluczowy fakt dla pisania przez nich opowieści tego sezonu. Czy zakończy się on awansem? Nie wiemy, ale zwycięstwo na terenie Widzewa byłoby dużym krokiem ku takiemu scenariuszowi. Również dlatego, że stanowiłoby zastrzyk pozytywnych emocji. Nie pozostaje więc nic innego, jak po prostu wygrać w niedzielę mecz. Całkowicie leży to w zasięgu możliwości podopiecznych Mamrota. Do boju marsz, flagi na maszt!