Sześć punktów straty do bezpiecznej strefy, dziesięć meczów do końca. Jeśli Arka w ostatnich latach wypracowała sobie miano specjalistów od dokonywania niemożliwego – cóż, mogłaby już brać się do roboty. To ten moment. Może na porównanie do pacjenta, którego przy życiu podtrzymuje jedynie morfina, jest jeszcze za wcześnie, ale na metaforę nurka, któremu po zanurzeniu wiele metrów pod wodę brakuje tlenu, już z pewnością nie. O ten tlen przyjdzie podopiecznym Ireneusza Mamrota stoczyć bój w niedzielne popołudnie, a ich przeciwnikiem będzie zespół Śląska Wrocław.

Ekipa z Dolnego Śląska spisuje się w tym sezonie – biorąc pod uwagę, że w ostatnich okienkach transferowych tzw. ,,zagraniczny szrot” przyjeżdża do Wrocławia wagonami – wręcz znakomicie. I trzeba powiedzieć, że świetną pracę wykonuje w tym wszystkim Vitezslav Lavicka. Czeski szkoleniowiec pracuje w Śląsku już całkiem długo jak na polskie warunki, bo ponad rok. Pod jego wodzą popularne ,,malinowe nosy” nauczyły się dyscypliny taktycznej, ale też biegania i zasuwania na całej długości i szerokości boiska. Tak jak w poprzednich latach często wrocławianom brakowało ofiarności i determinacji w kluczowych momentach meczu, tak w tym sezonie ich ciężka praca (a przez to także postęp piłkarski) jest widoczna gołym okiem. To prawdopodobnie największa zasługa Lavicki, który z drużyny multi-kulti, w której kadrze znajdują się zawodnicy ze Słowacji, Węgier, Hiszpanii, Chorwacji, Serbii, Czarnogóry, Urugwaju i Zambii, stworzył kolektyw liczący się w walce o europejskie puchary. Śląsk zajmuje 3. miejsce w tabeli, ugrał do tej pory 43 punkty, wygrywając 11 meczów. Górna ósemka w przypadku wrocławian wydaje się pewnikiem, co w poprzednich czterech sezonach było dla nich marzeniem ściętej głowy, a częściej niż o konkretne miejsce na koniec rozgrywek, musieli się martwić o ligowy byt. Jednak mimo tych wszystkich faktów z pewnością zespół z Dolnego Śląska jest do ugryzienia. W pierwszym meczu po powrocie Ekstraklasy ,,malinowe nosy” zremisowały u siebie z Rakowem Częstochowa 1:1, ratując się przed porażką w ostatniej chwili, a na przestrzeni całych 90 minut pokazując tylko fragmenty niezłej piłki. I to w ogóle jest pięta achillesowa podopiecznych Lavicki w tym sezonie – kilkunastominutowe przestoje w grze, podczas których spotkanie czasem wymyka się im spod kontroli. Oby takie problemy zdarzyły się im też w niedzielę. W składzie Śląska zabraknie wciąż kontuzjowanego napastnika z Czarnogóry Filipa Raicevicia, w porównaniu do wyjściowego zestawienia z potyczki z Rakowem można się też spodziewać roszady na prawym skrzydle, gdzie Filip Marković został zmieniony przez Roberta Picha, a Słowak w ciągu kilkunastu minut pokazał znacznie więcej niż Serb podczas niemal siedemdziesięciu. W pierwszej linii prawdopodobnie pojawi się hiszpański napastnik o skocznym nazwisku niemal z latynoskiego bangera, Erik Exposito.

Tymczasem dla Arkowców najpoważniejszym wyzwaniem będzie mentalne udźwignięcie ciężaru spotkania. Zwłaszcza po wydarzeniach z Gdańska z poprzedniej kolejki. Przebieg pojedynku z Lechią, biorąc pod uwagę jego finalny wynik, z pewnością stanowi dla piłkarzy silny prawy sierpowy przyjęty na twarz. Tyle, że życie wymaga od nich mężnego stanięcia na nogi i podjęcia dalszej walki, z jeszcze wyraźniejszym dążeniem do nokautu. Tym bardziej, że jeśli żółto-niebiescy w każdym meczu będą prezentować się jak w drugiej połowie spotkania w Gdańsku, utrzymają się w Ekstraklasie. To było bardzo dobre 45 minut podopiecznych Mamrota, podczas których zaprezentowali wysoką intensywność, grę kontaktową i wywieranie presji na przeciwniku oraz konkrety w ofensywie. W niedzielę potrzebujemy tego samego, bez rozpamiętywania przeszłości. Jeśli chodzi o zmiany w składzie, na prawą obronę po kartkowej kwarantannie wróci Damian Zbozień i to powinna być ulga dla trenera Mamrota, bo Adam Danch na tej pozycji w derbach nie zdał egzaminu. Z kolei na środku defensywy, mimo fatalnej dyspozycji Frederika Helstrupa i Luki Maricia w Gdańsku, prawdopodobnie do zmian nie dojdzie. Z prostej przyczyny – roszady, których beneficjentami zostaną Douglas Bergqvist lub Danch, zwyczajnie mogą nie przynieść oczekiwanych efektów. Być może słabego w niedzielę Macieja Jankowskiego zastąpi w wyjściowej jedenastce Nemanja Mihajlović. Natomiast na szpicy rywalizacja o miejsce w jedenastce toczy się między Oskarem Zawadą, który w derbach dał drużynie wiele w zakresie walki i upłynniania gry, a Dawitem Schirtladze, który w ciągu nieco ponad 10 minut zdołał oddać trzy celne strzały na bramkę Kuciaka. Tak czy inaczej, możemy się spodziewać dobrego meczu. Arka potrafiła w tym sezonie rozgrywać prawdziwe thrillery (2:2 z Lechią w Gdyni, 3:2 z Rakowem, 3:4 z Lechią w Gdańsku, a warto też dodać bardzo dobry mecz z Zagłębiem w Gdyni, zakończony zwycięstwem 2:1). Śląsk również, kiedy trzeba było iść na wymianę ciosów, nie chował głowy w piasek (3:1 z Lechem w Poznaniu, 4:4 w derbach z Zagłębiem we Wrocławiu, 2:2 z Lechią po odrobieniu strat w końcówce spotkania). Nie jest to dla nas jednak w tym momencie szczególnie istotne – Arkowcy potrzebują trzech punktów, a w jakim stylu to osiągną, nie odgrywa większej roli.

Komplet oczek w niedzielę przyniesie żółto-niebieskim krótki oddech przed dalszą pracą i morderczą walką. Pokazali już w tym sezonie, że potrafią grać w piłkę. W starciu ze Śląskiem bezwzględnie muszą pokazać swój najlepszy futbol, oparty na ofiarności i zasuwaniu jeden za drugiego. Jeśli te czynniki zostaną spełnione, trzy punkty zostaną w Gdyni, a my będziemy spoglądać w tabelę z nadzieją na utrzymanie Ekstraklasy dla Gdyni. Na teraz misją jest złapać tlen i na tym piłkarze muszą się skupić w tym momencie. Ale od złapania tlenu droga do wypłynięcia na powierzchnię już wcale nie musi być tak daleka, jak dzisiaj się wydaje. Nasz święty klub, MZKS, będziemy przy nim aż po życia kres!


Przewidywane składy:

Arka: Steinbors – Zbozień, Helstrup, Marić, Marciniak – Młyński, Kopczyński, Nalepa, Vejinović, Mihajlović – Zawada.

Śląsk: Putnocky – Cotugno, Puerto, Tamas, Stiglec – Pich, Żivulić, Chrapek, Mączyński, Płacheta – Exposito.