Jak do tej pory ze stołecznym klubem w roli gospodarza występowaliśmy siedem razy – mowa oczywiście o nowej historii naszego klubu, a więc spotkaniach toczonych w XXI wieku. Pomijając już aspekt sportowy, czyli brak wygranej przy pięciu porażkach i dwóch remisach, pojedynek z Legią zawsze wzbudza emocje – z kibicami gośćmi w klatce, czy też bez nich. Co ciekawe, ci tylko raz oficjalnie zasiedli w sektorze dla przyjezdnych na gdyńskim stadionie. Czy Legioniści pojawią się w sobotę przy ul. Olimpijskiej? Przekonamy się niebawem. Tymczasem przypomnijmy sobie ostatnie bezpośrednie potyczki z Legią.
Zaczęło się od sezonu 2005/2006. Inauguracyjny mecz w Ekstraklasie (po 23 latach przerwy) zgromadził na trybunach starego stadionu nadkomplet publiczności (wg dostępnych danych, ok. 13 000 osób), a zdjęcia „okupowanego”, nieczynnego sklepu z pamiątkami i napojami do dzisiaj wspominane są z uśmiechem. Byli też tacy, co tego dnia zmagania Żółto-niebieskich obserwowali z masztów oświetleniowych. Legionistów nie było. Pojawili się rok później przy okazji kolejnego spotkania w Gdyni i o mały włos nie sprawili nam psikusa (dyskretne rozmontowanie płotu i nieudana próba zdobyci flagi). Kilkaset osób w klatce (w tym zgody warszawskiej Legii – m.in. fani Olimpii Elbląg), fajny, dobry klimat i ponownie wysoka, pięciocyfrowa frekwencja (ok. 11 000 widzów).
Kolejną rywalizację z Legią datuje się na dzień 4 kwietnia 2009 roku. Tym razem kibice CWKS-u zasiedli na naszych trybunach (na łuku między sektorem gości a Torami). Sytuacja powtórzyła się w następnym roku. Czy miało to związek z zakazem wyjazdowym, czy konfliktem na linii Legioniści - ITI, trudno sobie teraz przypomnieć. Nie zmienia to faktu, że przyjezdni na obu tych meczach zaznaczyli swoją obecność.
W 2011 roku w fatalnym stylu pożegnaliśmy się z Ekstraklasą, a sam mecz z Legią miał niecodzienne okoliczności. Wobec medialnej nagonki przed EURO 2012, na większości polskich stadionów doszło do protestów. Na Górce wisiał transparent „Mistrzowska atmosfera”, na trybunach dominowały czarne kolory i słynne z mundialu w RPA – wuwuzele. W sektorze gości pusto. Specyficzna atmosfera była obecna również przy okazji kolejnego meczu w ramach rozgrywek o Puchar Polski. Samo wydarzenie obecności klubu na etapie półfinału wzbudziło duże zainteresowanie, ale fanatycznego dopingu nie było, bowiem sukces sportowy piłkarzy zbiegł się w czasie z trwającym bojkotem spotkań domowych Arki.
W poprzednim sezonie meczem z Legią Arkowcy zainaugurowali występy w 2017 roku. Ponad 9000 osób, oprawa z użyciem pirotechniki i zamknięty sektor gości po derbach z Lechią Gdańsk - tak w skrócie wyglądało tamto spotkanie, a do zapoznania się z szerszą relacją zapraszamy poniżej:
Stosunkowo krótka przerwa zimowa za nami – nieco ponad 50 dni trwał rozbrat z ligową piłką. Spotkaniu z warszawską Legią towarzyszyła oprawa, frekwencja poniżej oczekiwań, duże wsparcie kibiców Gwardii Koszalin oraz zamknięty sektor gości.
Pojedynek z Legią - mistrzem Polski, uczestnikiem Champions League, a obecnie Ligi Europy – z marketingowego punktu widzenia powinien zostać rozegrany profesorsko – niestety nie był. Promocji większej brak, działań także – oprócz tych standardowych. Ciśnienie też mniejsze, choć trudno racjonalnie to wytłumaczyć – może pogodą, ale co to za wymówki? Blisko dwumiesięczna przerwa w rozgrywkach skłoniła zaledwie 9154 osoby do wzięcia udziału w sobotnim meczu. Smaczku tej potyczce mogła dodać obecność kibiców Legii, ale sektor gości dalej świeci pustkami (zamknięty po derbach). Zmieni się to dopiero w połowie marca, kiedy do Gdyni zawita… Lech Poznań.
Początek samego spotkania to mały pokaz piro – sektorówka, race i stroboskopy. Nad stadionem pojawiło się nieco dymu, ale w miarę szybko rozeszło się po kościach. Na Górce pojawiły się transparenty z pozdrowieniami dla naszych braci. Obecni byli przedstawiciele zgód – między innymi Gwardii Koszalin (50 osób z flagą) oraz Górnika Wałbrzych (7 osób). Fajerwerków w kwestii dopingu może nie było, ale pewien poziom został zachowany. Sami piłkarze w nowy rok weszli w gorszym stylu i ostatecznie musieli uznać wyższość rywali, nieznacznie przegrywając.