W drugim odcinku rozliczeń z właścicielami Arki dotykamy kwestii, która wzbudzała spore kontrowersje od pierwszego dnia obecności Jarosława i Michała Kołakowskich w Gdyni. Posiadanie klubu piłkarskiego przez aktywnego menedżera w żadnym przypadku nie sprzyja przejrzystości i transparentności, za to zawsze niesie za sobą ryzyko wykorzystywania spółki dla własnych interesów. Jak wyglądało to nad morzem przez ostatnie trzy lata?
Pierwsze poważne napięcia na linii Arka – Jarosław Kołakowski miały miejsce jeszcze przed przejęciem klubu przez menedżera. Pod koniec sezonu 2017/2018 Kołakowski stoczył heroiczny bój z klubem, by zawodnicy z jego agencji – Michał Marcjanik i Mateusz Szwoch – odeszli znad morza za darmo, nie pozwalając zarobić ani grosza klubowi, w którym otrzymali szansę na rozwinięcie skrzydeł. Tamte niesnaski rozeszły się po kościach i kiedy dwa lata później Kołakowski stawał się właścicielem Arki, o scysjach z przeszłości w Trójmieście pamiętało niewielu.
Tym bardziej, że wraz z właścicielem agencji KFM nad morzem pojawił się ponownie Marcjanik. W naszej analizie chcielibyśmy przyjrzeć się temu, z jakich punktów kariery przybywali do Gdyni zawodnicy Kołakowskich. Dlaczego? W typowo piłkarskich ocenach transferów akcent zawsze jest położony na pytanie, co dani gracze mieli dać klubowi i czy ten rzeczywiście za ich sprawą uzyskał zamierzone korzyści. Tymczasem medal zawsze ma dwie strony. Jesteśmy tu po to, by zapytać, jakie drzwi Arka miała otworzyć w zawodowych ścieżkach piłkarzy i czy przypadkiem ten motyw nie był dla menedżerów istotniejszy od potrzeb drużyny. Marcjanik przez większość czasu spośród ostatnich trzech lat był podstawowym środkowym obrońcą. Jego transfer został przyjęty przez kibiców ze sporą dawką optymizmu. Zapomina się, że wcześniej wychowanek Arki odbił się od ligi włoskiej jak od ściany, a w ostatnim sezonie przed ponownym zameldowaniem się w Trójmieście nie zawsze był też podstawowym stoperem Wisły Płock. Powrót do macierzy był dla niego formą ratowania kariery, bo tutaj na poziomie I ligi mógł być spokojny o miejsce w wyjściowym składzie. Do tego stopnia spokojny, że w świeżo zakończonym sezonie grał już głównie za nazwisko, bo w formie był fatalnej. Dodajmy, że w tym momencie Marcjanik nie współpracuje już z KFM.
Podobnie jest w przypadku Daniela Kajzera, którego interesy obecnie reprezentuje spółka RSport Agency. Trzy lata temu transfer do Arki bramkarzowi załatwił jednak Jarosław Kołakowski. Zrobił to w momencie, w którym ,,Kajzi” przesiedział cały rok na ławce rezerwowych Śląska Wrocław i pilnie potrzebował zespołu, w którym zacznie regularnie bronić. Tak się jakoś dziwnie złożyło, że właściciel KFM miał taki pod ręką.
Życie ma to do siebie, że sojusze się w nim zmieniają. Kolejnym zawodnikiem, który trzy lata temu pozostawał pod skrzydłami KFM, a obecnie nie jest już związany z tą agencją, jest Arkadiusz Kasperkiewicz. On także przybywał do Gdyni w celu uzupełnienia brakujących minut, bo w ekstraklasowym Rakowie Częstochowa przez poprzedni rok rozegrał łącznie 433 minuty w pięciu spotkaniach. Żeby była jasność – nie chodzi nam o krytykowanie piłkarzy, którzy pojawili się w Arce, by pomóc sobie w trudnych momentach przygody z piłką. Tym bardziej, że wielu z nich spisywało się w żółto-niebieskich barwach zupełnie nieźle. Spójrzmy jednak na motywy, które kierowały właścicielami klubu – czy rzeczywiście zamierzali oni podnieść poziom drużyny, czy jednak znaleźli w Gdyni wygodne schronisko dla piłkarzy w opałach?
W strukturach KFM pozostaje natomiast wciąż Mikołaj Łabojko. Kiedy 19-latek przybywał nad morze z Ruchu Radzionków, podejrzany wydawał się fakt, że jeśli środkowy pomocnik rzeczywiście posiada duży talent, to nigdy nie był nawet na testach w żadnym z klubów Ekstraklasy. Na podorędziu Kołakowscy mieli jednak Arkę. Zawsze można tu przecież dać szansę młodemu graczowi z własnej stajni – a nuż kopnie prosto piłkę trzy razy w I lidze i będzie można znowu zgarnąć pieniądze. Życie brutalnie weryfikuje Łabojkę – teraz chłopak ma już 22 lata, a w ostatnim sezonie miał problem ze złapaniem się do kadry meczowej Odry Opole.
W swoim pierwszym sezonie w Arce w sporym gazie był Mateusz Żebrowski. W tym momencie otwieramy nowy wątek – galeria zawodników wyciąganych do Gdyni z KKS-u Kalisz. Kołakowscy, posiadając po jednym klubie na poziomie I i II ligi, byli w stanie swobodnie transferować sobie piłkarzy z Wielkopolski do Trójmiasta i w przeciwnym kierunku. Wszystko po to, by jak najmniejszym kosztem – bo z obrębu własnych struktur, więc bez żadnych prowizji zewnętrznych – móc pozorować działanie. ,,Żebro” pierwsze rozgrywki w Gdyni miał udane, ale w kolejnych latach zaliczył spory zjazd.
Ale to i tak małe piwo przy Arturze Siemaszce. Typ przez dwa lata w Gdyni nie kopnął prosto piłki. Życie pisze niesamowite scenariusze, więc wychowanek Stomilu może w niedzielę świętować awans do Ekstraklasy z Puszczą Niepołomice, do której został wypożyczony z Arki. Po tym, co widzieliśmy, nawet ten fakt nie sprawi jednak, że uwierzymy w jego potencjał. Transfer nad morze z Olsztyna miał być dla niego szansą na wypromowanie w sytuacji, w której jego talent zaczynał przypominać UFO – ktoś coś słyszał, nikt nie widział. Być może dlatego otrzymywał w Gdyni tak wiele szans na grę – momentami wyglądało to na sabotaż, ale Kołakowscy łagodnie uśmiechnięci.
Kiedy Rafał Wolsztyński po awansie Widzewa z II ligi na zaplecze Ekstraklasy został odpalony z łódzkiego klubu, mógł czuć głębokie rozczarowanie – zwłaszcza, że statystyki na trzecim poziomie rozgrywkowym miał zupełnie przyzwoite. Na szczęście, kiedy długimi wieczorami urządzał sobie refleksyjne spacery nad jezioro, za którymś razem nieoczekiwanie spotkał na swojej drodze własnego menedżera, Jarosława Kołakowskiego. Agent uśmiechnął się szeroko, zapalił kubańskie cygaro, po czym stwierdził ,,Rafał, spokojnie. Tak się składa, że ja też mam taki jeden klub w I lidze…”. Następnego dnia Wolsztyński mógł już zabrać rodzinę na Skwer Kościuszki. Podobna historia musiała mieć miejsce z bratem bliźniakiem Rafała, Łukaszem, który pół roku później potrzebował miejsca na odbudowanie się po poważnej kontuzji. Nad dyspozycją obu Wolsztyńskich w barwach żółto-niebieskich spuścimy zasłonę milczenia. Arka Kołakowskich naprawdę przypomina hotel robotniczy. Bliźniacy z Knurowa nie współpracują już z KFM.
Jarosław Kołakowski nie odmawia podania pomocnej dłoni. Zwłaszcza, jeśli w grę wchodzą potencjalne pieniądze zarobione na karierze jego zawodników. Kiedy Maciej Rosołek miał problemy z załapaniem się do składu Legii Warszawa, mógł liczyć na spokojne wypożyczenie nad morze. Młody napastnik zaliczył udaną rundę wiosenną, która rozbudziła u niego nadzieje na przebicie się do składu warszawskiego zespołu. Nie udało mu się to jednak w lipcu i sierpniu, więc czujny Kołakowski jeszcze raz ściągnął go do Arki. Jesienią ,,Rosi” znajdował się już w znacznie niższej dyspozycji niż pół roku wcześniej, ale i tak grał od dechy do dechy. Cierpiał na tym Karol Czubak, który otrzymując swoje szanse, regularnie udowadniał swoją wartość, ale było to za mało, żeby wygryźć z pierwszej jedenastki Rosołka. Cóż, wiadomo – piłkarz Legii z KFM, ,,Czubi” z obcej agencji.
Kołakowskim zdarza się średnio raz na pół roku porywać z motyką na słońce na rolę filantropów wspierających rozwój młodzieży. Takie zabarwienie miał transfer Łabojki, bardzo podobnie wyglądało to w przypadku Jerzego Tomala. Nie od dziś wiadomo, jak znakomicie w Lechu Poznań funkcjonuje szkolenie młodzieży i ilu młodych zawodników ,,Kolejorz” wprowadza do pierwszego zespołu. Tomal swojej szansy jednak nie otrzymywał. Zniecierpliwiony Jarosław Kołakowski nie chciał pozwolić, by jego podopieczny nie dostał okazji do przedstawienia się pierwszoligowej publiczności. Porwał go więc do Gdyni, bo przecież klub potrzebuje młodzieżowca do gry, a interes KFM jest istotniejszy od promowania obecnych na miejscu wychowanków Arki.
Jeszcze jednym głębokim rezerwowym KKS-u Kalisz, który miał nagle sprawdzić się w żółto-niebieskich barwach, był Daniel Kamiński. Posiadał ku temu niepodważalne predyspozycje – choćby ważną umowę z KFM. Nie wiemy, co więcej o typie napisać. Nie wiemy nawet, jak on wygląda.
Nie chcemy wytworzyć wrażenia, że wszystkie transfery graczy z KFM były pomyłką. Zupełnie przyzwoicie sprawdził się choćby Sebastian Milewski. Należą mu się słowa pochwały – zwłaszcza, że kiedy trafiał do Gdyni, miał za sobą nieudany sezon w Piaście Gliwice, gdzie po utracie statusu młodzieżowca został pozbawiony również miejsca w składzie i grywał głównie ogony. W czasie trwania okienka nie wzbudzał zainteresowania klubów Ekstraklasy, już zaczynało się robić gorąco. Do tego przytrafiła mu się kontuzja, przez którą nie był gotowy do gry od początku rozgrywek. Kto podpisze kontrakt z piłkarzem, który będzie do dyspozycji najwcześniej za miesiąc? Jak to kto, oczywiście Arka Kołakowskich. Transfer ,,Milesa” okazał się posunięciem na plus, ale to także była randka w ciemno – więcej do zyskania miał tu zawodnik niż klub.
Nikt nie zamierza też podważać osiągnięć Huberta Adamczyka. 25-latek ostatni sezon miał słabszy, ale też trzeba pamiętać, że opinia publiczna mierzy go przez pryzmat rewelacyjnej kampanii 2021/2022, kiedy ,,Adams" był prawdopodobnie najlepszym piłkarzem w I lidze. Bardzo się cieszymy z jego rozwoju - tym bardziej, że transfer do Arki był dla niego ostatnim dzwonkiem na pogoń za karierą. Miał bowiem już 23 lata, a w poprzednich dwóch sezonach rzadko podnosił się z ławki rezerwowych Wisły Płock. W Gdyni odpalił, jego obecność nad morzem stanowi przykład udanej współpracy z korzyściami zarówno dla zawodnika, jak i dla klubu - natomiast trudno oprzeć się wrażeniu, że powierzenie Adamczykowi roli reżysera gry żółto-niebieskich miało na celu w pierwszej kolejności odbudowanie zawodnika, a dopiero potem profity dla Arki.
Transfer Przemysława Stolca posiadał z kolei pewien bufor bezpieczeństwa. Oczywiście, wyrachowani realiści otrzymali autostradę do podważania pomysłów Kołakowskich. Wszak wychowanek UKS-u Cisowa znajdował się w słabszym momencie kariery, bo po odpaleniu z Chrobrego Głogów nie zbierał też nadzwyczajnych recenzji za grę w II lidze w barwach KKS-u Kalisz. W tym przypadku wiele można było jednak usprawiedliwić związaniem Stolca z Arką, odwołać się do uczuć kibiców oczekujących miejscowych chłopaków w składzie żółto-niebieskich. A że Kalisz - Gdynia dwa bratanki, to sprowadzenie obrońcy było dziecinnie proste. Niestety, przebiegły plan się nie sprawdził, bo defensor wciąż nie zamknął za sobą słabszego rozdziału w przygodzie z piłką i teza o jego wydatnej pomocy drużynie w awansie okazała się marzeniem ściętej głowy.
Kiedy Górnik Polkowice spadał z I ligi, Adrian Purzycki miał prawo czuć spore rozczarowanie. Przecież jeszcze niedawno grał w Ekstraklasie w barwach Miedzi Legnica, a tu nagle ma być zawodnikiem trzeciego poziomu rozgrywkowego. Od czego ma się jednak menedżera - Jarosław Kołakowski załatwił defensywnemu pomocnikowi ciepłą posadkę w Gdyni. Kibice zastanawiali się, co ma wnieść do zespołu zawodnik z drużyny, która została zdegradowana z hukiem, wyraźnie odstając od ligowej konkurencji. Odpowiedź jest prosta - on nie miał wnieść nic, on miał wynieść wpis w CV, że nadal gra na poziomie I ligi.
Omrana Haydary'ego Kołakowscy nie musieli sprowadzać nad morze, bo już tu był. Afgańczyk nie łapał się do składu w Lechii Gdańsk, więc trzeba było interweniować. Błyskawiczne wypożyczenie do Arki sprawiło, że kolejny piłkarz ze stacji KFM, który miał problemy z regularną grą w piłkę, nagle otrzymał szansę na udowodnienie, że nie jest skreślony dla świata. W rundzie jesiennej szło mu świetnie - strzelił 9 goli, należał do wyróżniających się zawodników żółto-niebieskich. Po przerwie zimowej całkowicie osiadł na laurach. Być może filmiki z jego jesiennych akcji wystarczą jednak do znalezienia skrzydłowemu nowego klubu - bo przecież o to tutaj chodzi, prawda? Jeśli misja się nie uda - żaden problem, Kołakowscy pozostawią gracza Lechii w kadrze gdynian i dadzą mu kolejną szansę do zaprezentowania umiejętności bez większej presji.
KFM w ciągu trzech lat sprowadził do Gdyni siedemnastu zawodników, którzy w momencie transferu pozostawali w strukturach agencji. Dopiero ostatni przypadek spośród nich wyglądał na ruch, który miał być faktycznym wzmocnieniem drużyny. Dawid Gojny został bowiem sprowadzony z Zagłębia Sosnowiec w momencie, w którym znajdował się w swojej najlepszej dyspozycji, grał od dechy do dechy i należał do wyróżniających się lewych obrońców w I lidze. Nie potrzebował odbudowania, potrzebował szansy w klubie, który gra o wyższe cele niż utrzymanie. Dzięki posiadaniu menedżera w osobie Jarosława Kołakowskiego, Arka czekała na niego z otwartymi ramionami. Oczywiście ten transfer także był obliczony na dobro piłkarza, ale tutaj przynajmniej klub nie musiał robić za salę do rehabilitacji czy przytułek dla bezdomnych.
Na podstawie omówionych faktów wnioski wysnuwają się same. Arka pod rządami Kołakowskich jest przechowalnią zawodników z agencji Kołakowski Football Menagement. Nie zamierzamy tu podważać wartości boiskowej poszczególnych graczy - w żółto-niebieskich barwach odbudowali się Adamczyk czy Milewski, niezłe momenty mieli Kajzer, Kasperkiewicz, Marcjanik czy Żebrowski. Tyle, że jak na dłoni widać tu motywacje właścicieli klubu - w sprowadzaniu piłkarzy z własnej stajni nie chodzi o podniesienie poziomu sportowego drużyny, a o utrzymanie swoich zawodników w grze bez przestojów w karierze lub odbudowanie piłkarzy mających za sobą gorszy okres. Taki model współpracy może sprawdzić się w pojedynczych przypadkach, ale jeśli stanowi ogólną tendencję, to długofalowo ten plan nie ma prawa się udać. Kołakowscy traktują Arkę jak prywatną farmę, zaplecze własnych struktur menedżerskich, magazyn zawodników nieużywanych na pierwszej linii handlu. Jeżeli w Gdyni ma nastąpić kiedyś normalność, niezbędne jest przejęcie klubu przez właścicieli, dla których na pierwszym miejscu będzie stało dobro Arki, a nie prywatny portfel. #ArkaRazemBezKołaków
Część 1: Arkowcy.pl rozliczają #1 | Budowa kadry - Arkowcy.pl
Część 2: Arkowcy.pl rozliczają #2 | Zawodnicy z KFM - Arkowcy.pl
Część 3: Arkowcy.pl rozliczają #3 | Brak wizji rozwoju klubu - Arkowcy.pl
Część 4: Arkowcy.pl rozliczają #4 | Trenerzy - Arkowcy.pl