Kiedy oczy całego świata skierowane są już na Katar, gdzie lada chwila ruszą piłkarskie mistrzostwa globu, my pochylamy się jeszcze nad rundą jesienną w I lidze. Arka ma za sobą bardzo słabe miesiące, które zakończyła na 6. pozycji w tabeli z wyraźną stratą do miejsc premiowanych bezpośrednim awansem. I to pomimo faktu, że przed rozpoczęciem rozgrywek była stawiana w roli głównego kandydata do promocji do Ekstraklasy, a znakomita runda wiosenna poprzedniej kampanii, w której omal żółto-niebiescy nie zapewnili sobie upragnionego sukcesu, dodatkowo powiększyła apetyty wśród gdyńskich kibiców. Tegorocznej jesieni Arkowcy mieli dobre momenty, ale przez większość czasu zmagali się z wieloma problemami i nie grali na miarę swojego potencjału. Po zamykającym rywalizację spotkaniu z Podbeskidziem za pracę podziękowano Ryszardowi Tarasiewiczowi, który był jedną z przyczyn bardzo złej postawy drużyny. Czy jedyną? Na pewno nie. Nadchodzi czas, by zadać pytanie ,,Quo vadis, Arko?”. Wskazujemy 10 najpoważniejszych naszych zdaniem problemów żółto-niebieskich w minionej rundzie. Z nadzieją, że na niektóre z nich w przerwie zimowej uda się znaleźć remedium – tak, by na wiosnę z impetem zabrać się za ratowanie sezonu.
1. Atmosfera wokół klubu
Wyniki drużyny przychodzą zawsze wtedy, kiedy wokół zespołu panuje pozytywna atmosfera. Jedno łączy się z drugim. Bardzo ciężko jest rywalizować o najwyższe laury, kiedy szefostwo nie pozostawia wolnej ręki w codziennym funkcjonowaniu. Nikt nie lubi, gdy musi się często tłumaczyć i wysłuchiwać wątpliwych porad. Taka sytuacja z pewnością nie powoduje mentalnego luzu i wolnej głowy, za to nakłada dodatkową niepotrzebną presję, z którą trzeba żyć. Klimat zbudowany przez znajdującą się u sterów Arki familię Kołakowskich powinien być znacznie lepszy. Świat byłby wyraźnie prostszy, gdyby szefostwo pozostawiało wolność i swobodę działania własnym podwładnym, nie wtrącając się zbytnio w ich kompetencje. Brakuje tez transparentności i jasnego planu działania, co powoduje wiele niedomówień i nieporozumień.
2. Fatalnie zbilansowana kadra, krótka ławka
Kiedy na przedsezonowym spotkaniu kibiców z Michałem Kołakowskim i Ryszardem Tarasiewiczem (odbywającym się w środku okienka transferowego) fani apelowali o ściągnięcie do klubu dodatkowych obrońców, prezes klubu zapewniał, że kadra, którą dysponował jesienią trener, jest wystarczająca, by walczyć o awans. Późniejsze miesiące pokazały jak na dłoni, kto miał rację. Kadra Arki nie jest zbilansowana w żadnym stopniu. Istnieje ogromna dysproporcja pomiędzy potencjałem w defensywie a tym ofensywnym. W zespole znajduje się kilka indywidualności przerastających I ligę, natomiast pozostali zawodnicy poza Gdynią znaleźliby zatrudnienie pewnie w ekipach rywalizujących bardziej o utrzymanie aniżeli o awans. Nie od dziś wiadomo, że ligę wygrywa się defensywą i ławką rezerwowych. Ta w Arce jest wyjątkowo krótka. Jesienne mecze pokazały, że kiedy liderzy drużyny tracą siły, każde wprowadzenie rezerwowego gracza potężnie osłabia zespół.
3. Skąpstwo i brak ryzyka
Właściciele klubu lubią chwalić się uporządkowaniem finansowym i likwidowaniem zadłużenia Arki. Chwała im za to – doceniamy przywrócenie płynności w tej materii. Poruszamy się jednak w brutalnych realiach I ligi, która nie generuje kokosów i nie powoduje znaczących wzrostów budżetowych. By te nastąpiły, trzeba dostać się do Ekstraklasy. Z kolei w celu zrealizowania tej ambicji, warto zaryzykować sprowadzeniem dwóch-trzech wyjątkowo jakościowych piłkarzy, którym być może będzie trzeba więcej zapłacić, ale którzy wniosą do drużyny wartość dodaną, pozwalającą na przesądzanie wyników spotkań. Nie mówimy tu o instalowaniu kominów płacowych pokroju Marko Vejinovicia, natomiast jak najbardziej o podjęciu ryzyka w granicach rozsądku – jeśli misja awansu zakończy się sukcesem, to nadwyżki wydatków w stosunku do początkowych prognoz w Ekstraklasie zwrócą się szybko. Na taki manewr przed poprzednim sezonem zdecydowała się choćby Miedź i dziś legniczanie walczą w elicie. Skąpstwo ludzi zarządzających Arką nie pozwala jednak zrobić kroku naprzód – uwiera to zwłaszcza w kontekście opisanego wyżej parcia kibiców na wzmocnienie linii obrony.
4. Trener Ryszard Tarasiewicz
Runda wiosenna poprzedniego sezonu w wykonaniu gdynian była wyśmienita. Jedenaście meczów z rzędu bez porażki, w tym dziesięć zwycięstw – takiego bilansu nie powstydziłaby się żadna drużyna w jakiejkolwiek lidze. Ta seria stanowiła główny argument za pozostaniem nad morzem 60-letniego szkoleniowca, który – nie licząc Śląska Wrocław – w żadnym z poprzednich klubów, w których pracował, nie zagrzał miejsca przez dłuższy czas. Obawy o skostniały warsztat doświadczonego trenera ustąpiły sentymentalnemu wrażeniu z minionych miesięcy. Dziś wiadomo, że był to błąd. Rywale dawno przeczytali styl gry Arki, a ta nie dysponowała jesienią żadnym planem B. Dla przeciwników rozrysowanie żółto-niebieskich stało się banalne – trzeba odciąć od piłki Huberta Adamczyka, przypilnować Karola Czubaka (co akurat i tak rzadko im się udawało), mocno zagęścić środek pola, uczynić z niego wręcz pole nieustannej bitwy, a w ofensywie postawić na boczne sektory, gdzie gdynianie mają problemy z bronieniem. Do tego mocno postawić na stałe fragmenty gry i cyk, Arka ugotowana. Tarasiewicz nie zrobił z tym nic. Uparcie stosował jeden schemat gry ofensywnej, przez co gdynianie długimi fazami bili głową w mur. Przez pół roku nie przygotował żadnego nowego mechanizmu funkcjonowania. Do tego każdorazowo po strzeleniu gola Arkowcy cofali się na wysokość nawet nie linii środkowej czy 30. metra od bramki, ale we własne pole karne. Takie kunktatorstwo i bojaźń zwyczajnie nie przystawały zespołowi walczącemu o górne rejony tabeli. Żółto-niebiescy grali brzydko, a do tego nieskutecznie. Pożegnanie ze szkoleniowcem urodzonym we Wrocławiu nastąpiło o pięć miesięcy za późno.
5. Obrona
25 straconych goli w 18 kolejkach nie jest może jeszcze wynikiem beznadziejnym, ale zwróćmy uwagę, że zamykające tabelę Skra i Sandecja traciły tylko o dwie bramki więcej, żółto-niebiescy po raz ostatni czyste konto zaliczyli… 4 września, od tego czasu dopuszczając do zapakowania piłki do własnej siatki w dziewięciu kolejnych meczach, a w całej rundzie występów ,,na zero z tyłu” Kacper Krzepisz mógł sobie zapisać zaledwie cztery. Postawa obronna Arki w minionych miesiącach zakrawała o pomstę do nieba. Masa bramek tracona po stałych fragmentach gry, niewytłumaczalne logicznie pomyłki indywidualne, braki szybkościowe i techniczne, błędy w ustawieniu na murawie, nieumiejętność czytania gry, słabieńkie wyprowadzanie piłki… Grzechów defensywnych Arkowców jest cała masa. Dotyczy to wszystkich piłkarzy występujących w tylnej formacji. W końcówce ligowych zmagań obrońcy żółto-niebieskich wyglądali już na ciężko przestraszonych za każdym razem, kiedy rywale zbliżali się z futbolówką do szesnastki Krzepisza.
6. Brak lidera
W kadrze Arki próżno szukać człowieka, który w trudnym momencie weźmie na siebie odpowiedzialność za wynik. Michał Marcjanik przeciętnie wywiązuje się z roli kapitana i to nawet nie jest zarzut w jego kierunku – zwyczajnie jest on człowiekiem o innym charakterze aniżeli typ osobowości o silnych cechach przywódczych. 27-latek powinien natomiast pełnić funkcję przynajmniej lidera defensywy, bo posiada najlepiej dobrane proporcje w mieszance ligowego doświadczenia ze znajomością żółto-niebieskich realiów spośród całej formacji obronnej. ,,Marcjanowi” brakuje jednak mentalności boiskowego zadziory, który krzyknie na kolegów, skoryguje ich ustawienie, podpowie, postawi na swoim, nie będzie brał jeńców. Bartosz Rymaniak czy Janusz Gol zjedli zęby na graniu w piłkę, ale w Gdyni nadal znajdują się stosunkowo krótko i trudno od nich oczekiwać przejmowania zdecydowanej inicjatywy wśród kolegów. Najbardziej na braku wyrazistej osobowości na murawie cierpi jednak ofensywa – Hubert Adamczyk czy Christian Aleman byli w tej rundzie wyjątkowo pilnie kryci przez rywali i mieli problem z uwolnieniem się spod ich opieki, natomiast Karol Czubak jest człowiekiem bardziej od wykańczania akcji niż od ciągnięcia zespołu za uszy do kreowania sytuacji w trudnych momentach. Ryszard Tarasiewicz nie zdołał znaleźć naturalnego lidera, który wziąłby na siebie ciężar odpowiedzialności wtedy, kiedy drużynie nie idzie.
7. Słabe przygotowanie fizyczne
Mecz z Sandecją – gol stracony w doliczonym czasie.
Mecz z Odrą – gol stracony w doliczonym czasie.
Mecz z Chrobrym – trzy gole stracone w ostatnim kwadransie.
Mecz z Niecieczą – dwa gole stracone w ostatnich 20 minutach.
Mecz z Podbeskidziem – gol stracony w 80. minucie.
Tylko na tych spotkaniach żółto-niebiescy stracili łącznie 11 punktów. Maszyna Tarasiewicza, która na wiosnę wygrywała często poprzez zabieganie rywala i kapitalne przygotowanie kondycyjne, w rundzie jesiennej zacięła się całkowicie, a w jej tryby nikt nie dolał oliwy. Trudno oprzeć się wrażeniu, że gdynianie nie zaliczyli tym razem najlepszego okresu przygotowawczego. Wytrzymałość fizyczna wg słów trenera miała wzrastać wraz z kolejnymi meczami, ale efekt był odwrotny od zamierzonego. W drugich połowach Arka siadała motorycznie, odpuszczała wysokie tempo gry, cofała się na własną połowę, dawała się dominować, a w konsekwencji traciła masę bramek w końcówkach pojedynków. Gdyby taki scenariusz wydarzył się raz czy dwa na przestrzeni półrocza – w porządku, moglibyśmy mówić o pojedynczych utratach koncentracji, co zdarza się każdemu zespołowi w lidze. Natomiast jeśli to samo zdarzenie pojawia się częściej, to ewaluuje ono już w poważny problem, którego nie należy bagatelizować.
8. Mecze na własnym boisku
Jak wyliczył na forum kibiców Arki użytkownik sawka20, świeżo zamknięta runda jesienna pod względem średniej punktów u siebie była dla żółto-niebieskich najgorszą na drugim poziomie rozgrywkowym od czasu opuszczenia stadionu przy Ejsmonda i drugą najgorszą, włączając w to zestawienie także Ekstraklasę. Zaledwie 1,11 punktu na spotkanie to statystyka zakrawająca o pomstę do nieba. Bilans 2 zwycięstw, 4 remisów i 3 porażek na własnym terenie dla ekipy bijącej się o awans trzeba nazwać tragicznym. To o tyle kuriozalna sytuacja, że piłkarze w Gdyni znajdują się w położeniu luksusowym – kibice są tutaj wyjątkowo cierpliwi i zamiast przeprowadzać z zawodnikami rozmowy wychowawcze, motywować w sposób agresywny czy wyśmiewać poczynania boiskowe, nieustannie wspierają Arkowców głośnym dopingiem. Nie można więc powiedzieć, że stres związany z pokazywaniem się przed własną publicznością pętał nogi podopiecznym Tarasiewicza.
9. Głębokie wycofanie po strzeleniu gola
Ryszard Tarasiewicz zaszczepił w swoich piłkarzach gen głębokiej defensywy. Przesuwanie się do defensywy po zdobyciu bramki stało się w szeregach Arki smutnym standardem. I nie mówimy tutaj o cofaniu się 50 czy 30 m od linii końcowej. Nie, żółto-niebiescy parkują autobus we własnym polu karnym tak nisko, że ostatnio tak głębokie ustawienie oglądaliśmy chyba za kadencji Marka Chojnackiego. Żeby była jasność – nie chcemy w tym punkcie głosić tez, że gdynianie powinni całkowicie przenieść akcent na ofensywę, nieustannie przeć na rywala i demonstrować trójmiejską wersję joga bonito. Doskonale zdajemy sobie sprawę z ograniczeń zespołu, z różnej intensywności w poszczególnych fazach meczu, z konieczności zachowania balansu między atakiem a obroną. Tyle, że właśnie te proporcje zostały w tej rundzie wyraźnie zachwiane. Całkowita rezygnacja z prób gry do przodu może następować przy wyniku 3:0, ale na pewno nie 1:0. Czasy, kiedy w polskich ligach wystarczyło strzelić gola i zaparkować autobus we własnej szesnastce, by sięgnąć po trzy punkty, skończyły się już lata temu – teraz w zasadzie wszystkie zespoły są nauczone gry pressingiem, gry na całej długości boiska, gry z położeniem akcentu na wszechstronność i multizadaniowość. Cały problem nie dotyczy oczywiście tylko stylu żółto-niebieskich i wrażeń artystycznych, bo te nie grają dla nas większej roli, kiedy idzie o wynik. Tyle, że i ten – przy problemach defensywnych Arkowców (patrz punkt 5.) – stanowi konsekwencję nieumiejętnej strategii.
10. Brak mentalności zwycięzców
Trudno było w ostatnich miesiącach oprzeć się wrażeniu, że wydarzenia boiskowe oddziałują na żółto-niebieskich dużo mocniej niż na ich rywali. Drużyny z czuba tabeli, kiedy zdobywają bramkę, tracą ją, otrzymują czerwoną kartkę czy marnują rzut karny, w dalszym ciągu grają konsekwentnie swoje – tak, jak gdyby nic się nie wydarzyło. Tymczasem w przypadku gdynian każdy kluczowy moment oddziałuje na ich psychikę i zmienia sposób grania. Po strzelonym golu następuje gwałtowne wycofanie, być może wynikające z lęku. Po straconej bramce z kolei Arkowcy zaczynają wyglądać nerwowo, mnożą się ich niecelne zagrania. We współczesnej piłce nożnej gwarantem sukcesu jest głowa, mental na odpowiednim poziomie, niedopuszczanie do dawania się ponieść emocjom. Tego w Gdyni brakuje – zamiast przekonania o własnej wartości i dążenia do triumfu na mocy pewności siebie, widzimy nerwowość, lęk i setki analiz toczonych we własnych głowach.
Przed działaczami Arki trudne tygodnie. Pierwszym obowiązkiem jest sprowadzenie do Gdyni trenera gwarantującego skuteczną filozofię dostosowaną do możliwości piłkarzy. Drugim – jakościowe transfery wzmacniające przede wszystkim linię defensywy. Kibice będą obserwować te działania bardzo uważnie i patrzeć na ręce zarządzającym klubem. Mamy nadzieję, że przy stawianiu kolejnych kroków i podejmowaniu decyzji optyka włodarzy będzie mieć charakter wielopłaszczyznowy. Zwróciliśmy uwagę na największe bolączki żółto-niebieskich w ostatnich miesiącach właśnie po to, by pomóc się z nimi uporać, a wiosna w wykonaniu gdynian była efektowna i skuteczna, przede wszystkim zaś zakończona awansem do Ekstraklasy. Liczymy na wyciągnięcie wniosków, wsłuchanie się w głos trybun, refleksję i konkretne pomysły. My ze swojej strony będziemy dalej konsekwentnie wspierać zawodników. Wszystkie ręce na pokład, liczy się tylko dobro Arki Gdynia.