Decyzja o nieprzedłużeniu umowy z Leszkiem Ojrzyńskim z końcem sezonu 2017/18 była dla wielu kibiców bardzo zaskakująca. Styl gry Arki pod wodzą tego szkoleniowca, z największym atutem ofensywnym w postaci dalekich wrzutów z autu i prostą grą, polegającą na jak najszybszym przeniesieniu piłki pod bramkę przeciwnika, czyli tzw. "ladze", przyprawiał często o ból zębów. Wiosną 2018, zresztą podobnie jak rok wcześniej, Arka prezentowała kiepską formę. Z drugiej jednak strony to z Ojrzyńskim na ławce żółto-niebiescy sięgneli po pierwszy od 38 lat Puchar Polski (choć w tym wypadku należy odnotować wkład Grzegorza Nicińskiego, który wprowadził Arkę do finału), pierwszy w historii Superpuchar i stoczyli zacięty dwumecz z FC Midtjylland, do którego wyeliminowania zabrakło sekund. Dotarli również do kolejnego finału Pucharu Polski, a przez całą doń drogę szkoleniowcem był właśnie Ojrzyński. W końcu w rundzie jesiennej ubiegłego sezonu Arka uzbierała na tyle dużo punktów, żeby mimo o wiele gorszej postawy wiosną nie martwić się zbytnio o ligowy byt. Dlatego też pomysł właściciela klubu Dominika Midaka i zarządzającego z tylnego siedzenia Piotra Włodarczyka dotyczący braku kontynuacji współpracy z dotychczasowym trenerem i postawieniem na nie pracującego wcześniej w ekstraklasie Zbigniewa Smółkę, wydawał się co najmniej odważny.
Myślą przewodnią zatrudnienia nowego szkoleniowca było to, żeby Arka nie tylko notowała progres jeśli chodzi o wyniki, ale również prezentowała ładny dla oka styl, odwrotny od filozofii poprzedniego trenera. Latem Smółka miał pełne wsparcie właściciela i działaczy w kwestii transferów do klubu, dostał także gotówkę do wykorzystania na wzmocnienia. Do Gdyni trafili znani mu z pracy w poprzednich klubach Michał Janota, Karol Danielak, Robert Sulewski i Aleksandyr Kolew, a później też Adam Deja. Sprowadzono Lukę Maricia, na którym trenerowi bardzo zależało i od którego, jak zapowiadał, miał zaczynać ustalanie składu. Do tego dołączyli Goran Cvijanović i Nabil Aankour z Korony Kielce, oraz Christian Maghoma i Marcin Staniszewski.
Ten nowy etap rozpoczął się dla Arki obroną Superpucharu Polski, ale w lidze dość długo trzeba było czekać na pozytywy. W pierwszej kolejce ekstraklasy przeciwko Wiśle Kraków, Arka została stłamszona i uratowała bezbramkowy remis w dużej mierze dzięki Pavelsovi Steinborsowi, który obronił rzut karny. Pierwszy komplet punktów przyszedł dopiero w 5. kolejce w Płocku. Poza tym oglądaliśmy typową dla Arki już w poprzednich sezonach sinusoidę. Najpierw porażki z Koroną i Piastem i remis z Zagłębiem Sosnowiec, potem zwycięstwa z Lechem, Zagłębiem Lubin i Śląskiem. Porażki w derbach i z Pogonią Szczecin w Gdyni, a potem 4:0 na wyjeździe z Miedzią Legnica i 4:1 u siebie z Wisłą Kraków. Ten ostatni mecz rzeczywiście pokazał Arkę, jakiej dawno nie widzieliśmy, nie tylko skuteczną, ale i grającą z polotem i fantazją. Wydawało się, że coś zaczyna się dziać, że warto było czekać, aż żółto-niebieski okręt pod dowództwem Smółki w pełni rozwinie żagle i ruszy mocniej w górę tabeli.
Jak na ironię na dziś, 17 lutego 2019, jest to ostatni mecz w którym zarówno piłkarze, jak i kibice, mogli się cieszyć ze zwycięstwa. Od tego czasu w sześciu meczach ligowych Arka dwa razy zremisowała i poniosła cztery porażki. Przegrała również mecz 1/8 finału Pucharu Polski i pożegnała się z rozgrywkami. Jedną z filozofii trenera było to, że drużyna mogła stracić nawet kilka bramek, byle strzelić jedną więcej niż przeciwnik. Aktualnie Arkowcy jednak głównie tracą. W dwóch meczach rundy wiosennej rywale zaaplikowali im 5 goli. W ostatnich sześciu spotkaniach w lidze, żółto-niebiescy stracili ich już piętnaście (we wcześniejszych 16. meczach dali sobie wbić zaledwie 18). Na przestrzeni tych sześciu spotkań strzelili 8 goli. Tracą mnóstwo bramek po stałych fragmentach gry. Mimo tego, że już pod koniec ubiegłego roku gra defensywna Arki nie wyglądała dobrze, szkoleniowiec uznał, że ta formacja nie wymaga wzmocnień zimą. Długo można było mieć wrażenie, że ta część drużyny wygląda solidnie, bo Arka miała małą liczbę straconych goli, ale prawdą jest też, że żółto-niebieskim często dopisywało szczęście. Nawet w wysoko wygranym meczu z Wisłą Kraków, Rafał Boguski spudłował z kilku metrów, a Jesus Imaz obił słupek i poprzeczkę. A takich sytuacji w pozostałych spotkaniach było więcej.
Na początku sezonu za oficjalny, główny cel dość zachowawczo stawiano utrzymanie w lidze. W międzyczasie zaczęły się jednak pojawiać zdania o tym, że de facto celem Arki, jako efekt rozwoju klubu, jest znalezienie się w górnej ósemce. W wywiadzie z Przeglądem Sportowym 12 lipca ubiegłego roku prezes Wojciech Pertkiewicz mówił
Spotkałem się z trenerem oraz zespołem i wspólnie uznaliśmy, że nie możemy być minimalistami i gramy o coś więcej. Co roku chcemy być lepsi sportowo i organizacyjnie. Może na zewnątrz tego nie widać, ale rozwijamy się jako klub, dlatego celujemy w wyższe miejsce niż w poprzednim sezonie. Celem plus jest zatem górna ósemka. Zrobiliśmy dużo, żeby zespół był lepszy.
Taką nadzieję można było mieć jeszcze na początku lutego. Po dwóch przegranych spotkaniach czas jednak na weryfikację marzeń. Może się wprawdzie zdarzyć, że po 22. kolejce Arka będzie tracić jedynie 5 punktów do ósmego miejsca w tabeli, jednak tyle samo dzieli ją od strefy spadkowej. Biorąc pod uwagę terminarz meczów, które zostały Arce do końca rundy - najbliższy z piątym w tabeli Piastem, potem wyjazd do Poznania oraz mecz z walczącą o mistrzostwo Legią, a w dalszej perspektywie derby Trójmiasta i zaraz potem pojedynek z Pogonią, z którą Arka zwykle przegrywa - trzeba zacząć mocno oglądać się za siebie. A to myśl, której nie zakładał na początku sezonu chyba żaden z kibiców Arki. Rok temu na tym etapie sezonu Arka miała o siedem punktów więcej, a pięć oczek traciła do... podium.
Okno transferowe w Polsce wciąż jest otwarte, i o ile może jeszcze zbyt wcześnie mówić, że Arka je przespała, to na pewno można stwierdzić, że przynajmniej zaspała. Miały być transfery konkretne, realne wzmocnienia kadry. Przyszło czterech nowych piłkarzy, z których jedynie Maksymilian Banaszewski ma na papierze potencjał na stanie się znaczącą postacią w kadrze żółto-niebieskich. Zamierzano wzmocnić środek pomocy i atak, ale działacze Arki wciąż szukają.
Szukają 6 i 9, ale strasznie wymyślają i grymaszą.
— Janekx89 (@janekx89) 16 lutego 2019
Natomiast od razu zaprzeczono ewentualnym poszukiwaniom wzmocnienia na środku obrony, co w obliczu wspomnianych wyżej statystyk i obrazu gry obronnej Arki zarówno pod koniec roku, jak i na początku lutego, wydaje się decyzją niezrozumiałą.
Całego obrazu Arki w tym sezonie dopełniają sprawy pozaboiskowe. Do Turcji nie poleciał zasłużony dla Arki Marcus da Silva, a brak wyjaśnienia tej sprawy i odsunięcie Brazylijczyka z polskim paszportem nie wpłynęło dobrze na atmosferę wokół klubu. Kolejna sprawa, to wystawienie na listę transferową Karola Danielaka i Roberta Sulewskiego. Dwóch świetnie znanych trenerowi zawodników dołączyło do Arki zaledwie na początku obecnego sezonu. Rozegrali w lidze odpowiedno 74 i 65 minut, po czym dowiedzieli się, że mogą sobie szukać nowych klubów. Jeżeli taka decyzja była spowodowana jedynie względami piłkarskimi, to znaczy, że Zbigniew Smółka popełnił dwa spore błędy w doborze personalnym. Ciężko jednak w to uwierzyć, skoro szkoleniowiec dobrze znał obu zawodników, i wiedział jaki jest ich potencjał. W wywiadach dla weszlo.fm i Skarbu Kibica Przeglądu Sportowego Smółka jednak zapewniał, że obaj dostali swoje szanse, a on sam nie ma sobie nic do zarzucenia. Co ciekawe, w wystąpieniu w programie Liga + Extra, trener przekonywał, że u niego nigdy nie doszłoby do sytuacji w której zawodnik, który nie chce przedłużyć kontraktu, zostanie zesłany do rezerw. Z kolei jak nam nieoficjalnie wiadomo, trener Arki na początku sezonu powiedział drużynie, że w ogóle nikogo nie zamierza zesyłać do drugiej drużyny.
Dwadzieścia dwa ligowe mecze, długa seria bez zwycięstwa i obecna pozycja drużyny w lidze to właściwy moment na zastanowienie się i przeanalizowanie wszystkiego, co trapi w tej chwili Arkę. Na wyciągnięcie prawdziwych, nie tylko gołosłownych, jak często bywa po meczach, wniosków. Być może, choć nie wszyscy jeszcze zdają sobie z tego sprawę, ostatni dzwonek, żeby za chwilę nie obudzić się w pierwszej lidze. Spadek z ekstraklasy w roku jubileuszu 90-lecia klubu to perspektywa wręcz niewyobrażalna, ale jednocześnie taka, której absolutnie nie można wykluczyć. Na pewno taki obrót spraw byłby zaprzepaszczeniem ostatnich trzech lat w klubie, lat największych sukcesów w historii.